Klaudia
Kostaryka to bardzo bezpieczny, przyjazny turystom, "cywilizowany" kraj. A jednocześnie ma w sobie cały ten urok państw Ameryki łacińskiej - bez wieżowców, z kablami sieci elektrycznej wiszącymi nad głowami, ze sklepami w stylu komunistycznym oraz z uśmiechniętymi mieszkańcami, spędzającymi leniwe popołudnia na krzesełkach przed swoim dobytkiem.
Znajdą się tu zarówno wioski z podwórzami zarzuconymi gratami po całych pokoleniach i rozwalającymi się budami, jak również zadbane włości z pięknie zagospodarowaną zielenią.
A zieleni w Kostaryce nie brakuje! Wiele dróg jest po prostu ścieżkami przez góry, dżungle i rzeki - dla użytku lokalnych mieszkańców, aby nie generować ruchu samochodowego. Głównych tras jest zaledwie kilka, a w niektóre miejsca nie można nawet dostać się autem - trzeba korzystać z łodzi lub awionetek. I gdzie się człowiek nie uda - wszędzie jest jakiś chroniony rezerwat przyrody, a co najlepsze: w większości należą one do prywatnych właścicieli. To właśnie konkurencja przyczyniła się do świetności krajobrazu tego państwa - obywatele dbają o swoje parki, sadzą roślinność, sprzątają, budują atrakcje w postaci wiszących mostów - im więcej turystów przyciągną wyjątkowością swojego miejsca, tym więcej pieniędzy zarobią : )
Jako że na miejscu byliśmy zmuszeni szukać porady stomatologa, dowiedziałam się też innej, zaskakującej rzeczy - ludzie z USA przylatują leczyć się u kostarykańskich lekarzy! Nie dość, że jest to znacznie tańsze (na kieszeń Amerykańca, niekoniecznie Polaka ;)), to jeszcze opieka zdrowotna w Kostaryce uchodzi za jedną z najlepszych na świecie (a w dodatku dla obywateli jest ona świadczona bezpłatnie).
Zaskakujące było, że w kraju urlopowym Amerykanów wcale nie tak łatwo dogadać się po angielsku, a w Panamie na lotnisku nie spotkaliśmy nawet napisów w innym języku, niż hiszpański. Panama w ogóle jest lotniskiem oddającym urok tej części kontynentu - samoloty mają międzylądowania po okolicznych miastach, więc jedną bramką ludzie wysiadają z samolotu, a drudzy już wsiadają, jak w autobusie : )
Nieznajomość hiszpańskiego nie przeszkadza jednak w codziennej komunikacji - ludzie są serdeczni, ciekawi przybysza, ale nienamolni. Niestety w typowo turystycznych miejscach trzeba uważać na oszustów, których tutaj nikt nie ściga - jeśli uwierzysz w jego kłamstwa i mu zapłacisz - twoja strata, przecież nic ci nie zrobił...
W styczniu dwukrotnie złapał nas deszcz, a jeden dzień był cały szary i pochmurny. Nawet w takie dni jednak nie było mowy o nałożeniu czegoś więcej niż podkoszulka i szortów : ) W dni w pełni słoneczne człowiek ciągle wypatruje cienia, a nieco deszczu dodaje uroku kolorom dżungli.
Temperatura 28-32oC przy wysokiej wilgotności (> 75%r.h.) jest przyjemna na zewnątrz, gdzie dodatkowo delikatnie wieje znad oceanu, i bardzo nieprzyjemna w pomieszczeniach, gdzie po prostu nie ma czym oddychać bez włączonej klimatyzacji :D
To, że jest to sezon suszy, widać na każdym kroku: lasy są przerzedzone, rzeki odsłaniają korzenie namorzynów, a zwierzęta raczej nie schodzą z drzew. W dżungli natomiast ciągle jest o kilka stopni chłodniej i wciąż mokro.
Kostarykańskie dania przypadły nam do gustu: dużo ryżu, czerwonej fasoli, jajek i sałatek, a mało pieczywa i makaronów. Bez względu na to, gdzie byliśmy, wszędzie można było dostać pyszne, wegetariańskie casado - i wcale się nie nudziło :)
Niestety trudno tutaj kupić wartościowy prowiant na całodniową trasę: woda jest droższa od piwa czy coli, z pieczywa można dostać co najwyżej gąbczasty chleb tostowy, a wszelkie produkty mleczne zawierają ogromną ilość cukru.
Za to jak to w krajach egzotycznych: owoce są tanie i przepyszne : )
1. Gdańsk - Amsterdam - Panama City - San Jose (- 7 h)
Nocleg w San Jose (Gaudys Eco Hotel, 1 noc)
2. Odpoczynek -> przejazd do Liberii (Hotel Javy, 2 noce)
3. Rincon de la Vieja
4. -> przejazd do La Fortuna. Rio Celeste + Tabacon Hot Spring River (Cabina Arenal Z13, 3 noce)
5. Mistico Arenal Hanging Bridges + Arenal Volcano Lava Trail
6. Las mglisty Monteverde + Tabacon Hot Spring River
7. -> przejazd do Quepos (Wide Mouth Frog, 3 noce)
8. Manuel Antonio park
9. Nauyaca Watefalls + Platanillo Waterfalls
10. -> przejazd do Sierpe i łodzią do Drake (Casa Jade, 3 noce)
11. Odpoczynek, Cocalito Beach
12. Corcovado National Park
13. Przejazd do San Jose (Hotel Luisiana)
14/15. San Jose - Panama City - Amsterdam - Gdańsk (+ 7 h)
Początkowo nasz plan nie obejmował okolic Liberii - w to miejsce planowaliśmy kilkudniowy pobyt w Gwatemali, ale rządowa pandemia kolejny raz pokrzyżowała nam plany.
Wiele wycieczek zorganizowanych przywozi tu turystów, ale nie oszukujmy się -wynika to z dużej odległości i kosztowności atrakcji południa, nie z uroku północy ;) Na dzień dzisiejszy więcej czasu spędziłabym w którymś z pozostałych miejsc, ponieważ Rincon de la Vieja i okolice były po prostu nieciekawe i męczące otaczającą "śmiercią". Oczywiście miłośnik siarkowego powietrza i wulkanicznych jezior nie zgodzi się ze mną, ja jednak przyleciałam do Kostaryki poczuć życie - dżunglę, kwiaty, palmy, śpiew ptaków i świeże powietrze - więc tu czułam się zawiedziona.
Zaletą parku Rincon de la Vieja są liczne szlaki turystyczne, którymi można powędrować przez sielskie pola i lasy.
Czy warto? Tak, o ile jesteś i tak w okolicy ;) Nie na co dzień można obserwować gotującą się ziemię, jednak nie oczekuj spektakularnego widoku - ot, przyjemny spacer (no, może poza zapachem zgniłych jaj ;))
Boczny szlak Rincon de la Vieja rozwidla się na 2 wodospady, w tym bliższy - wodospad La Cangreja (4 km w jedną stronę). Ścieżka prowadzi najpierw przez urokliwe pola, potem las pełen małpek, a następnie ostro w górę na wzgórza - nie jest lekko! Wodospad niestety szału nie robi (no bo pora sucha...), a woda jest zbyt zimna, by w niej pływać.
Wskazówka: parking po stronie parku (kas) jest darmowy. Niestety na drodze stoją
naciągacze przebrani za strażników, i kierują na parking po drugiej stronie ulicy, gdzie koszt postoju to 3'000 C (5 $).
Rio Celeste, będące częścią Tenorio Volcano National Park, było po drodze do obszaru wulkanu Arenal, więc zajechaliśmy. Ponownie - są dużo lepsze miejsca w Kostaryce, i moim zdaniem nie warto jechać tutaj docelowo.
Swój błękitny kolor woda zawdzięcza reakcji chemicznej zachodzącej przy mieszaniu się dwóch rzek - co też można zaobserwować na samym końcu szlaku.
Nie bez powodu park cieszy się takim obłożeniem - dżungla została fantastycznie zagospodarowana, ścieżki są zadbane, a mosty dostarczają niesamowitej frajdy. Miejscówki trzeba zarezerwować z wyprzedzeniem na konkretną godzinę, aby nie tworzyć zbyt dużych kolejek na mostach (my rezerwowaliśmy dzień przed).
Obecnie do restauracji można wejść już tylko po zakupie biletu do parku - powody są dwa: widok z tarasu restauracji jest prawie tak samo dobry, jak ze szczytu szlaku, oraz istnieje możliwość wejścia na szlak niezauważonym, prosto z restauracji.
Jeśli chodzi o sam szlak, to nie należy spodziewać się spaceru pomiędzy zastygłą magmą: lawy już nie widać, wszystko zarosło trawą i drzewkami, a o strukturze podłoża świadczą porozrzucane wielkie, czarne głazy. Mimo to miejsce bardzo nam się podobało, i chętnie poszłabym tam jeszcze raz.
Szlak robi kółko wokół niewielkich jezior, przez dżunglę - i ta dżungla naprawdę robi wrażenie! Co więcej, nikogo tu nie spotkaliśmy i już obawialiśmy się, że się zgubiliśmy :) W dzisiejszych czasach jednak GPS w telefonach komórkowych to świetna sprawa, i nie ma czego się obawiać.
Po drodze pomiędzy La Fortuna i szlakiem Arenal Volcano znajduje się przydrożna restauracja z niesamowitym widokiem na wulkan. Miejsce jest przyozdobione kwiatami, bujawkami, obiad można zjeść z widokiem na wulkan lub w ogrodzie jak w dżungli - ceny są przystępne, a jedzenie smaczne, więc gorąco polecam!
Las Mglisty Monteverde rozczarował nas co nie miara - może dlatego, że wcześniej odwiedziliśmy Mistico Arenal? Jechaliśmy tu dość długo, bo jedyna droga prowadzi dookoła jeziora, a na miejscu okazało się, że największa atrakcja (most wiszący) jest zamknięta, a z powodu suszy las nie jest mglisty nic a nic.
Bilety i parking można kupić online, lub też przyjechać na ten parking i potem opłacić przy zakupie biletu w kasie. Parking znajduje się jakiś kilometr od wejścia do parku, pomiędzy kursuje darmowy shuttle-bus. Dużo aut było jednak po prostu zaparkowanych na poboczu przed wjazdem do parku - pomimo że totalnie blokuje to ruch drogowy, nikt nic z tego sobie raczej nie robi.
Z Monteverde zapamiętałam wyższe partie lasu (totalnie różniące się od roślinności "na dole", na poziomie wejścia do parku), i sam szczyt góry, skąd rozpościera się widok na połacie lasów. Tutaj też spotkać można zwierzaki wabione przez jedzenie, i mnóstwo muszek i komarów.
Miejsce zaznaczone jest na mapach google TUTAJ
, zresztą o każdej porze dnia czy
nocy nie sposób nie zauważyć zaparkowanych na poboczu drogi aut. Większość obecnych to miejscowi, ale spotkać też można kilku turystów. Miłe jest to, że zamontowano tu lampę uliczną, gdyż jest to ruchliwa droga w środku lasu, gdzie na zakręcie przebiegają ludzie w ręcznikach albo slipach. Krąży tu też zawsze jakiś koleś w kamizelce odblaskowej, chętnie pomagający w zaparkowaniu - nie wiem, czy to jego praca, czy po prostu wyłudzacz na "popilnowanie auta"...
Rzeka płynie kaskadowo, a dodatkowo pobudowano tu coś w rodzaju baseników, gospodarując głazy i kamienie niesione przez wodę. Uwaga - rzeka ma bardzo silny nurt, nie tak łatwo się w nim utrzymać, a duże kamienie mogą obsunąć się na stopę czy rękę (mój zmiażdżony palec przypominał mi o tym miejscu jeszcze długo po powrocie z wakacji). Nie sposób jednak opisać tej aury jaka panuje, gdy leżysz w gorącej wodzie, dookoła ciebie prawdziwa dżungla, śpiewają cykady, szumi rzeka, a jedyne światło to gwiazdy i świece porozstawiane przy brzegu. Ludzie bawią się tu do późna w nocy.
Wybrzeże Quepos posiada przyjemną promenadę do spacerów i podziwiania zachodów słońca. Samo miasto jest jednak okropnie zatłoczone, jedno wielkie blokowisko. Wiele pensjonatów można znaleźć również na obrzeżach, bliżej parku Manuel Antonio, ale za odpowiednio wyższą cenę.
Park nie posiada swojego parkingu, trzeba stanąć na którymś z prywatnych, a tych oczywiście nie brakuje- czy to wydzielone miejsce postojowe, czy kawałek zaśmieconego podwórka przy kurniku. Rozrzut cen od 3'000 C do 7'000 C (5-12 $) - trzeba negocjować. Nie daj się oszukać na pierwszym parkingu, gdzie wielki facet przebrany za strażnika parku (i z plakietką niby-parku) wychodzi na ulicę i 'rozkazuje' wjechać tu, jakoby dalej nie można było jechać - po prostu każ mu spadać i jedź dalej. Na stronie parku ostrzegają przed tymi oszustami - a jednocześnie stróże prawa pozwalają na to oszustwo...
W parku można zobaczyć wiele małpek i leniwce (ja osobiście widziałam tylko plecy jednego - siedzą wysoko na drzewie), a także mnóstwo krabów na terenie zalewowym (zbudowano kilka szlaków, w tym kładek przy trzcinowiskach). Las nie jest zbyt duży, ale samą plażą można by spacerować tu w tę i z powrotem - w zatoce wiatr i prąd są dużo lżejsze, niż na miejskiej plaży, no a w tle rosną palmy, nie betonowe bloki : )
Najpierw należy zatrzymać się przy ulicy przy kasach, aby wykupić bilet, a potem własnym autem można podjechać dalej (2 km) do parkingu przy leśnej ścieżce. Stamtąd pod wodospad trzeba już przejść pieszo (4 km), lub skorzystać z oferowanej przejażdżki konnej (85 $/os). Jeśli ktoś nie posiada auta, przy kasach można wynająć jeap (z kierowcą :)) i podjechać nim pod sam wodospad (6 km, 32 $).
Przy samych wodospadach stworzono ścieżkę widokową, którą można podejść pod dalej położony wodospad (wyższy), no i zejść do niżej położonej kaskady, gdzie tworzy się jeziorko do pływania, a dalej wypływa rzeka.
Bardziej od samych wodospadów urzekła mnie tutaj ścieżka do nich - szlak jest ładnie "ozdobiony" kwiatami i drzewami jak z ogrodu botanicznego, jednocześnie prowadząc przez las.
Pierwszy wodospad robi mniejsze wrażenie niż ten kawałek dalej w prawo, do którego można łatwo podejść.
Widzieliśmy również ludzi, którzy korzystali tu z metalowych drabinek, aby popływać w wyżłobionym wąwozie. Nie ma ograniczeń czasowych, a teren nie jest jakoś specjalnie ogrodzony. Właściwie jakby tu przyjechać po godzinie 17, to nikogo nie ma w domku, przy którym zostawia się auto - no ale o tej godzinie robi się już po prostu ciemno. Warto rozejrzeć się dookoła przy parkingu - rozłożone są tu owoce dla ptaków, dzięki czemu zlatują się tukany i papugi-ary: dodatkowa atrakcja : )
Większość wycieczek do Kostaryki nie obejmuje Parku Narodowego Corcovado z prostej przyczyny - jest za daleko. Jest również drogo, no ale to już kwestia wyboru : )
Wyspa Drake i jej plaże są nie do opisania piękne! Żałuję, że spędziliśmy tu tylko 2 dni, gdyż można poczuć tu spokój "wioski na końcu świata".
Już sama podróż do Drake dostarcza wrażeń - po zostawieniu samochodu w Sierpe, wsiadamy na niewielką łódkę/kuter, która śmiga najpierw przez rzekę pośród dżungli, przez lasy namorzynowe, a potem wpada w ocean, gdzie fale wydają się zaraz nas zatopić. Nie jest to zbyt komfortowa podróż i zajmuje jakieś 40 minut, jednak miłośnicy natury będą zachwyceni fauną i florą zalewiska (poza ptactwem wodnym, wypatrzyć można również krokodyla).
Najpiękniejsze widoki, najładniejsze hotele i typowo rajskie plaże znajdują się w pieszym dystansie od głównej ulicy Drake. Wzdłuż ścieżki przy plaży miejskiej można wykupić podwózkę jeapem do najpopularniejszej plaży - San Josecito (6 km od Drake). Plaża ta jednak nie ustępuje egzotycznością plaży Cocalito (2 km od Drake) - Cocalito Beach jest mniejsza i nie ma zaplecza turystycznego, zaletą Josecito jest jednak położenie w głębszej zatoce, a co za tym idzie - fale są mniejsze i można pływać.
Sam park Corcovado budził mieszane uczucia - pora sucha ograbiła roślinność z soczystej zieleni, a zwierzęta chowają się przed zbytnią widocznością. Wrażenie robią za to rodzaje i rozmiary drzew, których nie widzieliśmy nigdzie indziej, a które przetrwały tutaj dzięki złożoności ekosystemu nienaruszonemu przez ludzi od setek lat. Jak przyjrzeć się mapie zauważyć można, że w okolicy parku narodowego nie znajdują się nawet żadne drogi - chcąc dostać się kilkadziesiąt kilometrów na wschód, trzeba objechać kilkaset kilometrów, dzięki czemu obszar leśny jest tu niczym nie skażony. Osobiście odpuściłabym sobie tą wycieczkę w porze suchej - kosztuje olbrzymie pieniądze, a nie jest przyjemniejsza niż samodzielny spacer po wyspie.
Przygotowanie się do wycieczki często zajmuje mi wiele godzin, a nawet dni ciężkich poszukiwań w internecie. Owocuje to tym, że nie muszę go tracić na miejscu i mogę dłużej cieszyć się urlopem bez zbędnych frustracji związanych z szukaniem wartościowych miejsc, próbą dojścia na najciekawszy szlak, lub znalezieniem najlepszej opcji parkingu. Zawsze doceniam miejsca w których informacje przekazane są rzetelnie, bez kolorowania faktów i płatnych promocji niejednokrotnie wprowadzając czytelnika w błąd i medialną iluzje. Jeżeli informacje, które tu znalazłeś(aś) okazały się dla Ciebie pomocne, zaoszczędziły Ci czas i doceniasz mój trud to zostaw pozytywny komentarz ;) Możesz także postawić mi kawę, co pomoże w utrzymaniu i prowadzeniu tego bloga :)
Dzięki! Do zobaczenia gdzieś w świecie!
Rocznik '91. Nie oglądam telewizji, nie czytam brukowców, jedyne gry to planszówki z przyjaciółmi :). Z niecierpliwością czekam na swoje nieliczne urlopy w roku, odkładam każdy dodatkowy grosz, wertuję kalendarz w poszukiwaniu "długiego weekendu". Podróże - te drobne do sąsiedniego miasta czy te kilkaset kilometrów dalej - dodają mi mnóstwo energii na kilka następnych miesięcy codzienności. A dopiero się rozkręcam! :)