Urlop Aktywnie
Sri Lanka
Klaudia

Klaudia

05 Jun, 2023
Mar 2023

Sri Lanka

W marcu pogoda na Sri Lance jest idealna, chociaż zdarzają się burzowe wieczory. Północ jest znacznie bardziej wilgotna i duszna, niż południe. Dziś jednak darowałabym sobie podróż do Sigiriya i Pollonaruwy, a spędziłabym wiecej czasu w górzystym obszarze Nuwara Elija oraz na pięknych plażach południa.

Koszty i przydatne informacje:

  • karta SIM do telefonu - kupić można na lotnisku, cena zależy od pakietu danych (Internet). My kupiliśmy pakiet za 2600 RP (wtedy 8$), korzystaliśmy we czwórkę głównie na nawigację i social media - wystarczyło bez problemu na 2 tygodnie. Na numer telefonu non stop przychodziły próby tzw. phishingu (SMSy, połączenia), które po prostu ignorowaliśmy...
  • samochód i kierowca - 750$ (van na 6 osób, 10 dni). W cenie jest już paliwo. Trasę ustala się z biurem wynajmującym jeszcze przed podróżą, aby mogli zarezerwować noclegi dla kierowcy i wyliczyć koszty. Niestety, biura wciskają na siłę swoje standardowe punkty podróży (wraz ze skelpikami u swoich kumpli), dlatego celowo wybraliśmy firmę, która reklamowała się jako daleka od takiego stylu i zaznaczyliśmy, że mamy swój własny plan. Pomimo kilku nieprzyjemnych sytuacji z kierowcą, biuro wywiązało się ze swoich obietnic.
  • Lotnisko w Colombo nie ma rozdzielonej przestrzeni na odloty i przyloty - wysiada się trochę jak na przystanku tramwajowym, gdzie trzeba przedrzeć się przez oczekujące tłumy. Aby odebrać bagaż, trzeba pokonać całe lotnisko, łącznie ze strefą bezcłową.
    ⁠Poza wizą, trzeba też wypełnić formularz wjazdowy - leżą wydrukowane tuż przed kontrolą paszportową, lub najprawdopodobniej zostaną rozdane w samolocie przed lądowaniem.
  • Jedzenie
    ⁠W sklepach na Sri Lance praktycznie nie ma europejskiego typu pieczywa (chleby, bułki). Królują paszteciki z farszem tak ostrym, że już od samego trzymania piecze skóra. Mączne wypieki można kupić w tuktukach jeżdżących po ulicach i wygrywających melodię Ody do radości Beethovena
    ⁠Na lokalne śniadania i obiady składają sie przede wszystkim ryż, nuddle, jajka, kapusta, jackfruit i cebula. Mięso dostępne jest tylko w restauracjach dla turystów.
    ⁠Z owoców króluje papaja w każdym kolorze. Niestety rajskie owoce nie są tutaj tak dostępne jak np. w Indonezji. Gdy w końcu kupiliśmy mangostan to wyrzuciliśmy go po pierwszym gryzie - zdecydowanie nie był to lokalny towar.
    ⁠Słodkości to głównie tłuszcz i biały cukier, jak w latach 90tych w Polsce np. faworki, wypieki z mąki i wody kokosowej, ryż z cukrem. Czekoladę można znaleźć tylko w dużym supermarkecie.
  • W hinduskie święto (albo jakiekolwiek lokalne) nie jest sprzedawany alkohol. Na drogach są ogromne korki, bo ludzie zmierzają do świątyń lub po prostu - modlą się przed nimi, stojąc na drogach.
  • Oszczędność na prądzie
    ⁠po załamaniu się gospodarki w 2022 roku, skutki inflacji i problemów z elektrycznością nie sposób było nie odczuć, mimo że rząd uruchomił szereg dodatkowych pakietów dla turystyki (która bądź co bądź pompowała pieniądze do budżetu). W budżetowych pensjonatach pozabierano piloty do klimatyzacji i wyłączano prąd na noc.
  • Prysznice
    ⁠chbya we wszystkich miejscach, w których byliśmy, myśl technologiczna budowy prysznica była taka sama: po prostu rura pociągnięta z podłogi, czasem po środku łazienki, bez szyby, czasem nawet bez spadu do odpływu - cała podłoga zalewana wodą.
  • Zwierzęta
    ⁠To chyba taki azjatycki standard - wszędzie włóczą się wychudzone, parchate psy, wszystkie rasy "kundel". Lokalsi nie traktują ich raczej jako członków rodziny: nikt nie prowadza pupila na smyczy i nie trzyma w domu.
    Poza tym Sri Lanka jest pełna insektów - warto zabrać odstraszacz owadów do pokoju. W jednym z noclegów po wyjściu spod prysznica o mało nie nadepnięto na skorpiona, mrówki i świetliki to standard, zdarzyła się też modliszka, węże spotykaliśmy tylko na polach.
  • Ludność lokalna
    ⁠Po raz kolejny przekonałam się, że nie przepadam za Hindusami. Niestety taką reklamę robią im wszyscy naciągacze i oszuści przy turystycznych szlakach. Czasem słucham jak to ludzie są serdeczni i pomocni - rzeczywiście są, do czasu aż powiesz, że za ich nieproszoną pomoc nie zapłacisz.
    ⁠Po zapaści w 2022 roku Lankijczycy weszli na kolejny poziom bezczelności - celowo wprowadzą Cię w błąd na turystycznym szlaku, abyś się zgubił, a potem przyjdą i zaoferują siebie jako przewodnika (oczywiście płatnego). Zdejmują oznaczenia z krajowych szlaków, albo przewieszają je nieprawidłowo. Idą za tobą i zrzędzą aż masz dość i dasz im pieniądze, aby sobie poszli.
  • Zarobki: na poczatku 2023 roku ponoć minimalna pensja dzienna Lankijczyka to 1000 rp. Nasz kierowca deklarował, że zarabia 3000 rp - ile w tym prawdy, ciężko powiedzieć, ale na pewno zastanawiają ceny rzędu 15'000 rp za "przewodnika", który pokaże ci drogę w 15 minut.
  • Płatności
    ⁠W hotelach musieliśmy płacić tylko gotówką, często zmuszani do płatności w lokalnej walucie - nawet gdy ceny uzgadnialiśmy w dolarach i w dolarach umawialiśmy się na płatność. Powód? Spadek wartości dolara po pożyczce od USA.
    ⁠W kasach popularnych atrakcji turystycznych czy restauracjach "dla turystów" bez problemu płaciliśmy kartą.
    ⁠Bankomaty również są dostępne w każdym turystycznym miasteczku.
  • Ceny, marzec 2023 (330rp=1$ w tamtym czasie):
    ⁠- mleko 1L: 500 rp
    ⁠- makaron 500g: 700 rp
    ⁠- ryż 1kg: 200 rp
    ⁠- chleb tostowy 500 g: 500 rp
    ⁠- ketchup 400g: 500 rp
    ⁠- banany 1kg: 250-540 rp
    ⁠- płatki śniadaniowe, lokalne: 300-500 rp
    ⁠- płatki śniadaniowe Nestle: 1500-1800 rp
    ⁠- zielone herbaty Dilmah / Lipton, 20 saszetek: 260-320 rp
    ⁠- podpaski 10 sztuk: 300 rp
    ⁠- krem nawilżający Vaseline 400 mL: 2'400 rp
    ⁠- paliwo 1L: 400 rp
    ⁠
    ⁠W miejscach turystycznych, przy ulicach:
    ⁠- kokos: 200 rp
    ⁠- piwo: 600 rp
    ⁠- soki: 400 - 700 rp (najdroższe z ananansa i mango)
    ⁠- ryż z warzywami: 800-1'100 rp
    ⁠- spaghetti (nuddle): 1300-1500 rp
    ⁠- sandwich: 1'100-1'600 rp
    ⁠- śniadanie lub lunch typu szwedzki stół lub śniadanie: 2'000 rp/os
    ⁠- lokale z europejskimi daniami (pizza, hamburgery, sałatki itp) : 3'000-4'000 rp/os
    ⁠- lokalne paszteciki, bułeczki (pikantne nadzienie): 100 rp⁠
  • Podsumowanie kosztów - pobyt 2 tygodnie:
    ⁠- loty: 3'500 zł/os
    ⁠- Auto typu van (kierowca, paliwo i wszystkie opłaty drogowe wliczone): 700 $ (na 4 osoby)
    ⁠- noclegi (13 nocy, 7 różnych miejsc): 110 $/osoba
    ⁠- opłaty za wejściówki, atrakcje: 114 $ /osoba
    ⁠- jedzenie (wszystko razem: restauracje, zakupy w marketach, piwo itp): około 55'000 rp/osoba
    ⁠- dodatkowe opłaty (przewodnicy, napiwki): 18'000 rp/grupa
    ⁠- miejska komunikacja (tuktuk, autobus, pociąg): 1430 rp/osoba

Dzień 1: Negombo --> Sigiriya

W drodze do Sigiriya popularny przystanek to Dambulla i świątynia Buddy - nie do końca rozumiem fenomen tego miejsca, skoro takie tandetne posągi można spotkać w wielu miejscach na Sri Lance. Nas w każdym razie nie zachęciło, i z lotniska kierujemy się prosto na odpoczynek do Sigiriya. Właściwie to nie ma tu niczego ciekawego poza słynną skałą. Jest to również jedyne miasto, w którym wiedzieliśmy tyle słoni przy ulicach, wszystkie w łańcuchach.

Dzień 2: Pidurangala, widok na Sigiriya Rock --> Pollonaruwa

W Singriya znajduje się kilka punktów widokowych na popularną skałę - nie planowaliśmy na nią wchodzić, ale chcieliśmy zobaczyć ją u podnóża, w otoczeniu ogrodów. Niestety, bramy wejściowe na teren parku są tak ustawione, abyś nie zobaczył totalnie niczego. Jedziemy więc pod skałę Pidurangala, gdzie po drobnej opłacie (3$/os) wspinamy się przez obszar świątynny. Uwaga - trzeba zdjąć buty i przejść po nieprzyjemnym, drobnym żwirku boso (chyb taka droga pokutna :D), dodatkowo kobiety muszą ubrać sarong (lepiej mieć swoją chustę, gdyż te dostępne publicznie są nieprzyjemnie lepkie). Po drodze mijamy między innymi wielką, plastikową postać Buddy. Widok ze skały jest niezwykły, chociaż wdrapanie się na nią jest naprawdę trudne, szczególnie końcowy odcinek, gdzie trzeba się podciągnąć na najwyższą półkę skalną. Słońce piecze tu niemiłosiernie : )

Dzień 3: Pollonaruwa Ancient City

⁠Zdecydowanie warto tu wynająć rower, aby nie chodzić tych kilometrów: generalnie początek miasta jest "wow", potem to już w kółko same pozostałości murowań. Przed wejściem na parkingu stoi duży wybór rowerów - kwestia wytargowania ceny. Oczywiście nikt niczego nie zapisuje - kasa do ręki i jedziesz, bo prawda jest taka, że za tą kwotę to on sobie drugi rower kupi (zresztą, po co bogatemu turyście taki zdezelowany rower).
⁠Jeśli jest deszczowo, lepiej wziąć kilka par skarpetek lub foliowe ochraniacze na nogi - na tereny świątyń nie można wchodzić w butach.
⁠Wejściówka: 25$/os. Rower: 1'000 rp/os

Dzień 4: Pollonaruwa --> Kandy Peradeniya Botanical Garden --> Glenloch Tea Center

Kandy Botanical Garden - fajny odcinek z różnymi rodzajami palm, i to właściwie wszystko. Wejściówka: 2'000 rp. Wielki obszar bardziej jako rekreacja dla miejscowych, niż prawdziwy ogród botaniczny. Miasto jest tak zatłoczone, głośne i śmierdzące spalinami, że spokojnie można je ominąć. Do tego to jedyne miejsce gdzie grupki nastoletnich chłopców podbiegały i robiły sobie selfie z bezwstydnymi Europejkami.

W Glenloch Tea Center tylko nocowaliśmy - ośrodek jest olbrzymi, jednak bylismy chyba jedynymi gośćmi. Groteskowo rzuciło się na nas 6 członków obsługi, każdy chcący coś nieść, nacisnąć guzik windy czy otworzyć drzwi. Jeszcze śmieszniejsze było, gdy do śniadania podano nam kawę, a herbata była płatna ekstra (herbata rośnie dookoła, kawę trzeba importować...).

Dzień 5: Ramboda Falls --> Damro Tea Plantation --> Nanuoya Water Falls --> Ella

⁠Ramboda Falls - wielkie WOW. Już z ulicy widać kaskady wodospadu. Można zejść pod most - i pooglądać dolne wodospady, lub - lepiej - udać się przyjemnym szlakiem w górę (płatny jedyne 200 rp/os), gdzie na każdym kroku można do wodospadów podejść, wykąpać się, podziwiać. Szlak kończy się przy skalnej ścianie, przy pionowym spadzie wodospadu. Woda spływa wszędzie dookoła, a tego piękna i kojącego szumu nie da się tego ująć na zdjęciach.

O dziwo Damro Tea Plantation to jedyne miejsce, gdzie nikt nie próbował wyciągnąć pieniędzy - jeśli mówiono, że coś jest darmowe, to rzeczywiście było.
⁠Wycieczka po fabryce była naprawdę interesująca - sporo można dowiedzieć się o herbacie (np. że czarna i biała pochodzą z tego samego krzaka, w zależności od położenia upraw). Za to cena 50$ za 100 gram tej samej herbaty, którą można kupić w dowolnym lokalnym markecie za 1$ - cóż, zawsze jakiś frajer się trafi.



⁠W drodze do Ella zatrzymaliśmy się jeszcze w Nawura Elija na "słynnym" dworcu kolejowym, skąd poszliśmy do wodospadu Nanuoya. Droga wiedzie naokoło, lub prosto po torach :) Na każdym odcinku jest po prostu bajkowo - a same wodospady to skupisko lokalnej ludności, która wykorzystuje wodospad do: kąpieli (niestety, z szamponem włącznie), robienia prania czy opłukiwania warzyw z gleby i robactwa (zaraz pod tymi z szamponem i praniem....). Jest to jeden z najbrzydszych wodospadów, jakie można spotkać na Sri Lance, ale cieszymy się, że mogliśmy tu być.

Dzień 6: Nine Arches Bridge + Little adam's peak

Trasa do Nine Arches Bridge jest łatwa, oznaczona nawet na mapach Google, chociaż wygląda dość dziko jak na tak uczęszczany szlak.
⁠Te wszystkie instagramowe zdjęcia zrobione są z pól herbacianych pod wiaduktem - trzeba tam po prostu zejść stromym zboczem (porządnie już wydeptanym). Uwaga! koniecznie zakryte obuwie - ja skończyłam z kilkoma pijawkami pomiędzy palcami u stóp, które żyją w liściach herbaty. Piecze i swędzi, a po wyszarpaniu ich krew leci strumieniem.

Zdecydowanie warto udać się na Little adams's peak - prowadząca tam trasa jest pięknie przygotowana, na każdym kroku wyciąga się aparat fotograficzny. Jeśli komuś mało, może iść dalej na Adams' peak, który jest już tak blisko, ale jednak pokonać trzeba dolinę pomiędzy dwoma pagórkami - najpierw ostro w dół, następnie ostro w górę. Oczywiście szlak to po prostu wydeptana ścieżka, nie trudno tu o zdarte kolana, no i jest to dość wyczerpująća wspinaczka. Czy widok jest lepszy? Raczej nie : )
⁠W drodze powrotnej można też skusić się na lunch w luksusowym obiekcie z widokiem na góry (ceny niewiele wyższe, a jedzenie przepyszne), na zip line lub widokowy basen restauracyjny. Osobiście skorzystaliśmy z zip line i cóż - nie polecam (niecała minuta zjazdu za 25$).

Dzień 7: Ella Rock View Point

Szlak na Ella Rock jest magiczny - o ile uda Ci się nim całym przejść - nam udało sie tylko w drodze powrotnej.
⁠Pomimo że znaliśmy te wszystkie sztuczki naciągaczy i mieliśmy porządną mapę szlaku, to i tak daliśmy się wkręcić.... Nie wiem skąd, ale nagle po torach szła z nami młoda kobieta, na boso, w sukience - mówiła, że do domu wraca. Chciała, abyśmy za nią skręcili, że koło jej domu jest lokalny szlak - nie poszliśmy, ale ona wracała i przekonywała, że nie chce nas oszukać - ostatecznie wprowadziła nas w jakiś las i zażądała pieniędzy na dalszą drogę. Kiedy się nie zgodziliśmy, szła za nami i tak się darła, że w końcu się ugięliśmy... Powrotną drogę pokonaliśmy już z zapoznanymi na szczycie rodakami, którzy weszli oficjalnym szlakiem - po drodze opowiedzieli nam, jak to dwukrotnie próbowano ich z niego zawrócić na dzikie ścieżki.
⁠Główna skała nie zrobiła na nas jakiegoś wielkiego wrażenia - na szczęście skusiliśmy się na krótki spacer w kierunku bardziej ukrytego punktu widokowego, i to był strzał w dziesiątkę! Na mapach google opisany jest jako "Ella rock point view 2" - można więc wykorzystać nawigację jako punkt orientacyjny, albo aplikację All Trails, gdzie wyrysowany jest szlak przez las (zresztą, praktycznie każdą ścieżką można tam trafić).

Dzień 8: Ella --> Diyaluma Falls -->Tissamaharama

Przy trasie na Diyaluma Falls poważnie zdenerwowaliśmy się na naszego kierowcę - wybraliśmy prosty, krótki szlak, a on i tak zawiózł nas od drugiej strony, do popularnego wejścia, gdzie czają się oczywiście pseudo-przewodnicy. Kiedy nie zgodziliśmy się na przewodnika (który pojawił się obok naszego auta z nikąd), nasz kierowca zaczął na nas krzyczeć, że zginiemy w przepaści, utopimy się, zabiją nas, i w ogóle narażamy go na konsekwecje. Przewodnik chce 15$ (!), ostatecznie i tak przepłacamy uzgadniając 12$, aby za 5 minut okazało się, że na środku szlaku stoją kolejni lokalsi i pobierają oplatę. Za co? Coś tam tłumaczą, co kupy się nie trzyma. Mówimy naszemu przewodnikowi, że nie będziemy znów płacić, a on coś tam uzgadnia w swoim języku i idziemy dalej. Cała trasa to jakieś 15 minut, jedna ścieżka. Po dotarciu nad wodospad, przewodnik chyba zamierza z nami siedzieć i pokazywać nam każdy basen, co jest cholernie niekomfortowe, bo zamierzamy tu eksplorować teren, relaksować się i bawić bez niańki. Płacimy mu więc całą kwotę mówiąc, że jest wolny, na co on.... abyśmy nie zapomnieli zapłacić tamtym lokalsom na ścieżce, bo on za nas płacić nie będzie. Spędzamy przy basenach pół dnia, schodząc inną ścieżkę w dół, którą znaleźć można intuicyjnie. Lokalsów oczywiście na ścieżce już nie było....

Dzień 9: Yala National Park

Jeśli byłaś/eś już na safari w Afryce - to to miejsce można sobie odpuścić, wielkie rozczarowanie za 45$/os (w pakiecie półdniowym). Szczerze mówiąc zwierzęta najczęściej spotykane w parku(bawoły, dziki, pawie i mangusty) można spotkać też poza parkiem, na poboczach dróg. Owszem, widzieliśmy też 3 słonie, aligatora i "kawałek" leoparda, ale na Sri Lance są dużo piękniejsze miejsca gdzie można wykorzystać ten czas.
⁠Park otwierany jest o 06:15 rano. Nasz jeap o 05:40 był już 11 autem w kolejce. Sam park jest również dość nieciekawy - ot, zwykła roślinność, często po prostu krzaki i okropne, poryte drogi, o które nikt zdecydowanie nie dba.

Dzień 10: Tissamaharama --> Mirissa --> Galle

Żałuję, że nie poświęciliśmy więcej czasu na południowe wybrzeże Sri Lanki. Jest tu naprawdę rajsko i kolorowo, a każda plaża jest nieco inna. W drodze do Galle zjechaliśmy do farmy węży(tak naprawdę to prywatny dom, w którym koleś trzyma złapane węże) - LINK: farma węży w Udukawa. Nie jestem przekonana, że jest tam wężom dobrze, ale podziwiam pomysłowość "opiekuna". Pan ponoć wyłapuje węże z domostw i okolicy wioski, a nawet dostarcza surowicę kobry do szpitali, a przy okazji dorabia na prezentowaniu swojej szopy dla węży (2'000 rp za osobę). Na pewno jest to niecodzienne przeżycie dla turysty - można potrzymać różne gatunki, w tym dużego boa.


⁠Następnie zatrzymaliśmy się w Mirissie, gdzie znajduje się najładniejsza plaża, jaką widzieliśmy na Sri Lance - i mimo początkowych obaw, nie była zatłoczona. Spacerowaliśmy od słynnego Coconut Tree Hill do Parrot Rock, chociaż polecam odwrotny kierunek (ładniejsze widoki).


⁠Nocujemy w Wallawata obok miasta Galle, w pobliżu Jetwing Lighthouse, gdyż ceny na południu są już iście brytyjskie. Zostajemy już bez kierowcy, gdyż komunikacja autobusowa działa tu bardzo sprawnie - chociaż niekoniecznie łatwo się w niej odnaleźć. Na mapach niby jest przystanek autobusowy, ale w rzeczywistości nie ma tu żadnego oznaczenia. W rozkładach jazdy niby jest jakiś numer autobusu i godzina odjazdu - w praktyce nic nie pasuje. Czytaliśmy, że autobusy się nie zatrzymują, a jedynie zwalniają, ale trudno nam było w to uwierzyć do momentu, gdy jeszcze z jedną nogą szorowaliśmy po asfalcie, a autobus już pędził dalej. Ceny za przejazd - po około 100 rp! Jeżdzą tutaj też niebieskie autobusy - a w nich impreza: dyskotekowe kule, lasery, dekoracje, kierowca z ołtarzykiem przed sobą (zasłaniającym mu połowę szyby.....) - nikt jednak nie tańczy :P.

Dzień 11: Unawatuna, Jungle Beach

Do Unawatuna jedziemy autobusem, przystanek znajduje się przy samym wejściu na szlak. Jungle Beach to tak naprawdę dwie plaże - jedna spokojna, sam las i ocean, oraz druga - imprezowa, z muzyką, budkami z napojami i łódkami do wypożyczenia. Puszka piwa na plaży - 2'000 rp.
⁠Nie jest to jednak typowo tropikalna plaża - nie umywa się do tych kostarykańskich. Poza kremem z filtrem UV, warto zaopatrzyć się w spray na owady - olbrzymie mrówki niestety nie dają tu za długo poleżeć w spokoju.
⁠Z plaż odwiedziliśmy jeszcze tą obok Jetwing Lighthouse, gdzie kawałek dalej znajduje się również centrum ratowania żółwi morskich - ponoć czasami o wschodzie słońca na skały wychodzą tu dorosłe osobniki. Fale na zachodnim wybrzeżu Galle są w każdym bądź razie za duże na pływanie.

Dzień 12: Galle

Galle to naprawdę piękne, brytyjskie miasto - wyglądające dokładnie tak samo, jak postawiono je około 300 lat temu, wpisane na listę UNESCO. Tuż po przekroczeniu murów miasta oferowane są tuktuki do obwiezienia po całym mieście. Czy warto? Jeśli nie chcecie/ nie możecie za dużo chodzić, to tak, gdyż przejście każdej uliczki trochę zajmuje (ale z 3 razy krócej niż próbował nam wcisnąć jeden z "przewodników").

Dzień 13: Galle --> Negombo (pociągiem)

Pociąg z Galle do Colombo jedzie praktycznie cały czas wzdłuż wybrzeża, co pozwala podziwiać widok na ocean. Pociąg jak pociąg - jak stare, polskie "osobówki". Podstawową różnicą są jedynie otwarte na oścież drzwi , z których śmiałkowie robią sobie fotki. Biletów na pociąg można kupić tylko w dniu podróży (chyba że rezerwujecie pierwszą klasę). Żaden pociąg niestety nie dojeżdża bezpośrednio do Negombo/ okolicznych noclegów, dlatego w Colombo musieliśmy przesiąść się w autobus - i tutaj zaczęły się schody: dworzec jest olbrzymi, naganiacze krzyczą jakieś nazwy kierunków, w których zmierza dany autobus, rozsądnego rozkładu jazdy brak (dworzec stolicy kraju..). Pokazaliśmy na mapie, gdzie chcemy się udać: kierowca zapewnił, że tak, żebyśmy wsiadali. Ostatecznie jechał gdzieś w pobliżu, ale wcale nie tam. Wysiadamy więc najbliżej docelowego miejsca i kombinujemy, jak pokonać kolejne 15 kilometrów. Polecane taksówki Ubera nie działały poza miastem, a kierowca przejeżdżającego tuk-tuka zaśpiewał taką irracjonalną kwotę, że nocny kurs w Warszawie to przy tym taniocha. W tym malutkim miasteczku, gdzie byliśmy jedynymi chyba białymi, spotkała nas pierwsza i ostatnia zwykła, ludzka uprzejmość: właścicielka sklepu, obok którego staliśmy, zauważyła, że szukamy transportu i zaproponowała, że zadzwoni po swojego syna i dopilnuje, aby nas nie oszukano. I rzeczywiście, syn przyjechał, sprowadził kolegę z drugim tuktukiem, pomógł i wziął uczciwą zapłatę - za co bez skrupułów dorzuciliśmy porządny napiwek.

*KONIEC*

Doceń Autora

Przygotowanie się do wycieczki często zajmuje mi wiele godzin, a nawet dni ciężkich poszukiwań w internecie. Owocuje to tym, że nie muszę go tracić na miejscu i mogę dłużej cieszyć się urlopem bez zbędnych frustracji związanych z szukaniem wartościowych miejsc, próbą dojścia na najciekawszy szlak, lub znalezieniem najlepszej opcji parkingu. Zawsze doceniam miejsca w których informacje przekazane są rzetelnie, bez kolorowania faktów i płatnych promocji niejednokrotnie wprowadzając czytelnika w błąd i medialną iluzje. Jeżeli informacje, które tu znalazłeś(aś) okazały się dla Ciebie pomocne, zaoszczędziły Ci czas i doceniasz mój trud to zostaw pozytywny komentarz ;) Możesz także postawić mi kawę, co pomoże w utrzymaniu i prowadzeniu tego bloga :)

Postaw Kawę ;)

Mała kawa 7zł :)


Dzięki! Do zobaczenia gdzieś w świecie!

Klaudia

Klaudia

Rocznik '91. Nie oglądam telewizji, nie czytam brukowców, jedyne gry to planszówki z przyjaciółmi :). Z niecierpliwością czekam na swoje nieliczne urlopy w roku, odkładam każdy dodatkowy grosz, wertuję kalendarz w poszukiwaniu "długiego weekendu". Podróże - te drobne do sąsiedniego miasta czy te kilkaset kilometrów dalej - dodają mi mnóstwo energii na kilka następnych miesięcy codzienności. A dopiero się rozkręcam! :)

Leave a Comment

Related Posts

Continents

Wszystkie posty
;